|

  
Ocena:   |
|
|
Dance On A Volcano Entangled Squonk Mad Man Moon Robbery, Assault, And Battery Ripples... A Trick Of The Tail Los Endos
|
|
Tony Banks: Pianos, synthesizers, organ, mellotron, 12-string guitar, backing vocals
Phil Collins: Drums, percussion, lead & backing vocals
Steve Hackett: Electric guitar, 12-string guitars
Mike Rutherford: 12 String guitar, basses, bass pedals | | |
 |
GENESIS |
|
A Trick Of The Tail | 1976 |
Noc w wiktoriańskim ogrodzie - "Trupa przebyła pół drogi do zamku Cashel..."
Zawsze kiedy zespół opuszcza jeden z muzyków towarzyszy temu zgiełk i zamieszanie. Jeśli jest to wokalista, frontman - zewsząd słychać wyłącznie głosy zwątpienia i rezygnacji. W przypadku Genesis zespół przebył pół drogi przy tworzeniu "The Lamb", później wzburzone fale rozbiły się o brzeg dumnego Albionu. Wstrząs, upadek, czy może raczej zespół zostanie owiany ożywczym zefirem?
Płyta "A Trick of the tail" co by o niej nie powiedzieć zasługuje na określenie "oryginalna" z wielu powodów: zespół wreszcie przestał poszukiwać, najdłuższy utwór został nagrany, ostrzejsze kawałki też już miał za sobą, niezwykle odurzające i mroczne teksty Gabriel zostawił na "baranku". Więc o co chodzi? Zespół nagrał coś co miało pokazać doskonały warsztat i przede wszystkim niezwykłą wrażliwość literacko-muzyczną. Zespół wkroczył do wiktoriańskiego ogrodu...
...Wstępem do całości jest niezwykle charakterystyczny (co się okaże dopiero później) "gitarowy dzwon" połączony z perkusją, czyli wejście do "Dance on a volcano". Co by nie powiedzieć, utwór jeszcze z epoki Gabriela, czyżby Phil czuł na sobie surowy wzrok poprzednika? "Dance on a volcano" ma właśnie coś w sobie z minionej epoki, trochę niepokoju, szaleństwa, sytuacji zagadkowych.
Jeśli jednak ktoś pomyślał, że będzie to powtórka np. z "Selling", myli się kiedy z głośników
wydobywają się pierwsze nuty "Entangled". Kurtyna opadła, przed nami rozpościera się niezwykły baśniowy ogród, z głębi którego dochodzi do nas niezwykła i delikatna muzyka. Wygląda na to, iż muzyce przysłuchują się całe gromady elfów, nimf, wędrownych mnichów i żebraków, i tylko pod koniec słychać szloch małego Sqounka.
Ten sielski obraz burzy nieco właśnie "Sqounk", przepiękna historia i trochę słabsza muzyka. Właściwie to nawet muzycy nie wiedzą jak skończyć utwór, dopóki Tony wspaniale nie ostudza całej sytuacji swoimi klawiszami, lekko tonując muzykę, grając ciszej, ciszej, ciszej...
Docierając do "Księżyca szaleńca" ponownie wkraczamy do tajemniczego ogrodu, pełnego liryki i poezji. "Mad man moon" łączy w sobie na niewielkiej przestrzeni czasowej wiele pięknych elementów. Do tego pustego dzbana swoje kolorowe nuty wrzucili - niezwykły Tony Banks - rozmarzony tutaj na całego (czy później, a nawet wcześniej udało mu się zagrać tak romantycznie, chyba nie?), Phil swój najdelikatniejszy wokal jaki mógł osiągnąć i przede wszystkim Steve Hackett którego gitara (czyżby struny utkały mu elfy?) unosi się delikatnie niczym mgła nad jeziorem pośród tego ogrodu i otacza nas ze wszystkich stron. Przepiękny utwór, trochę dzisiaj zapomniany, zakurzony.
Rabunku na tym baśniowym i romantycznym klimacie dokonał utwór kolejny. Nie jest to jednak jakiś negatyw, partia instrumentalna jest naprawdę świetna i czasami myślę sobie, iż muzycy zagrali ją dla uspokojenia umysłów, iż nie zapomnieli o tych typowych genesisowych partiach instrumentalnych.
Jednak po tych popisach ponownie fala opada. "Ripples" to utwór do którego mam słabość, więc rozczulanie się nad nim było by zbyt bałwochwalcze, jednak nie potrafię odmówić sobie małego skomentowania fragmentu z końca utworu. To co zrobił Steve Hackett w tym utworze przerasta wszystko co dotychczas zrobił (pomijając partię z Firth of Fifth - wyjątek) takiej wrażliwości na próżno szukać gdzie indziej, takiej zmysłowości, takiego uduchowienia. To już poezja.
Jeszcze nie koniec przedstawienia i tych sztuczek tajemnych. Kolejny utwór dowodzi o dopracowaniu całej płyty, "Trick of the tail" jest bardzo dobrym utworem, mimo iż mgła z dźwięków Hacketta nieco opadła, a i Tony gdzieś się zawieruszył.
Nadszedł koniec i teraz dopiero z głośników dobiega "instrumental song" czyli to czego zespół nie wniósł do tajemniczego ogrodu we wcześniejszych kompozycjach. Jeśli ktoś lubi takie popisy, może posmakować w tym cyklonie Genesis.
"Trick" jest niezwykłą płytą, mimo iż nie ma tam "zatokowego" Hacketta i Banksa, dramaturgii z "Musical Box", tajemniczości "Supper's Ready" czy rockowego "The Knife'a". Jest za to wiele liryki średniowiecznego romantyzmu (tak, tak jest coś takiego) i wrażliwości muzycznej. Być może jest to nieco rozmazana liryka której brakuje ekspresji, ale za to perły które uważny słuchacz umie wydobyć z muzyki zawartej właśnie tam, mogą posłużyć za najpiękniejsze klejnoty.
Daeclan | |