Tak się zastanawiam, czy Genesis postąpili słusznie, upraszczając brzmienie i stopniowo ewoluując w kierunku pop-rocka? Od razu mówię, że nie zamierzam tego jednoznacznie oceniać, a podać tylko kilka argumentów za i przeciw, wstrzymując się od oceny, a mam nadzieję, wzbudzając chęć dyskusji

Mogły być dwa powody, dla których odeszli od rocka progresywnego. Pierwszy i bardziej prozaiczny: brak Hacketta, a w dłuższej perspektywie także Gabriela. Działając w trójkę siłą rzeczy więc uprościli brzmienie, zostawiając czasem jakieś pole do popisu dla Banksa. Bo choć czasem zarzucili jakiś progresywny kawałek w latach 80-tych, to słychać było pewną ubogość brzmienia, brak tej gitary i tych współbrzmień. Poza tym brak Gabriela, osobowości nietuzinkowej, który stał się wzorem do naśladowania dla wielu artystów. Jego teatralny styl, nieziemskie teksty i cudownie "prrretensjonalny" wokal jak ulał pasowały do takiej właśnie, a nie innej muzyki. Collins był już inny; śpiewał często o miłości i to o miłości w tym prostym rozumieniu tak jak chociażby dzisiaj Artur Gadowski czy Grzegorz Skawiński

I to on stał się w pewnym sensie bożyszczem kobiet, a nie przystojniaczek Gabriel. Bo choć tamten też czasem śpiewał o miłości, to było w tym więcej perwersji i "choroby", choćby The Musical Box. Takie teksty nie pasowały do takiej oprawy muzycznej. Tak to przynajmniej widzę. Gdzieś czytałem, że dopiero za Collinsa na koncerty zespołu zaczęły masowo przychodzić kobiety. Drugi argument - zmieniająca się moda. W 1978 szalał już punk rock, więc i Genesis zmienili brzmienie. To wcale nie jest zarzut, np. Queen wydali wtedy (rok wcześniej co prawda) surowe News of The World, a AC/DC Let There Be Rock. Te albumy to była jakby odpowiedź na punk. Po punkowej rewolcie wróciły do łask zespoły potrafiące grać, ale czasu nie dało się już cofnąć, a Genesis stał się co prawda bardzo inspirującym, ale dinozaurem. Lata 80-te należały już do ich nastepców. Z drugiej jednak strony, lata 80-te to czas plastiku, wściekle kolorowych ciuchów, "wieśniackich" fryzur, no i popowych, tanecznych kawałków. Genesis popłynęli w pewnym sensie z prądem, nie chcąc "zramoleć" jak inne zespoły. Alternatywą byłoby chyba tylko rozwiązanie. A tak, spróbowali z bardzo udanym skutkiem swoich sił w zupełnie innej stylistyce. Takie były czasy. Zresztą Gabriel zrobił dokładnie to samo. Czymże innym jest płyta So, jak nie próbą przypodobania się masowej publiczności i zaanektowaniem dla własnych potrzeb stylistyki lat 80-tych. Genesis dzielnie wkraczając w lata 80-te, zrobili to moim zdaniem z dużo większą finezją i klasą niż taki Queen, którego dokonania z tego okresu są słabiutkie, ze szczególnym wskazaniem na koszmarne The Works i A Kind of Magic. No, a teraz coś kontra. Pink Floyd pozostali wierni progresji, nieznacznie tylko modyfikując brzmienie i choć nie powtórzyli już sukcesów w składzie z Watersem, to nadal ich nimb pozostał nietknięty, a na koncerty nadal waliły tłumy. Ale, słuchając takiego A Momentary Laps of Reason ma się wrażenie trochę drażniącego Deja Vu, podobnie jest zresztą z Division Bell (tak, wiem że to lata 90-te

. Z kolei sukces Marillion zadaje kłam twierdzeniu, że prog nie miał wzięcia w latach 80-tych. Ważąc te argumenty ciężko więc stwierdzić, czy decyzja o uproszczeniu brzmienia była słuszna i czym była w istocie spowodowana: ubytkami kadrowymi, zmianą wokalisty i sposobu pisania tekstów czy chęcią przypodobania się mniej wymagającej publiczności? Zachęcam do dyskusji
